Opowieści o tym, co zrabowali naziści, rozpalają wyobraźnię. Uległ im nawet generał Kiszczak i zezwolił na największe poszukiwania skarbów w dziejach Polski.
Muzeum Narodowe informuje, że 25 listopada 1982 roku w pomieszczeniach Składnicy Muzealnej w Lubiążu został zakwaterowany bez formalnego porozumienia oddział wojska prowadzący tam bliżej nam nieznane prace pisali w skardze przesłanej do Urzędu Wojewódzkiego wrocławscy muzealnicy. W dniu 24 listopada br. otrzymaliśmy telefoniczną informację przekazaną przez mjr. Siorka dzwoniącego z Komendy Wojewódzkiej MO we Wrocławiu, że w najbliższych dniach na terenie zespołu poklasztornego przedstawiciele wojska i funkcjonariusze MO prowadzić będą prace związane z zabezpieczaniem niewypałów donosili. I dodawali, że wyrzucono ich z budynku należącego do muzeum, a na dziedzińcu zabytkowego klasztoru koparka zrobiła olbrzymią dziurę.
Na dnie wykopu odkryto metalową skrzynkę, z której wysypała się masa
złotych i srebrnych monet. Tego dnia oszalały ze szczęścia zastępca
naczelnika Wydziału II Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych we
Wrocławiu major Stanisław Siorek uwierzył, że stoi o krok od wielkich
odkryć. Po dziesięciu latach słania memorandów przełożonym wreszcie sam
gen. Czesław Kiszczak dał wiarę jego opowieściom. A on, skromny major,
obiecywał, że dla Polski Ludowej znajdzie złoto banków III Rzeszy,
Bursztynową Komnatę, skarb Hermanna Goringa i wiele innych dóbr
zrabowanych przez nazistów. I wszyscy w Warszawie mu uwierzyli.
Poszukiwanie skarbów jest jak narkotyk,
a tym łatwiej się uzależnić, im cenniejsze rzeczy można odnaleźć. W
Polsce podczas II wojny światowej z muzeów i kolekcji prywatnych
zniknęło ponad 500 tys. dzieł sztuki. Ich spis od lat prowadzi
Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, które ostatnio
patronowało niezwykłemu projektowi internetowemu o nazwie Muzeum
Utracone. Na stronie www.muzeumutracone.pl można w cyfrowej wersji
obejrzeć zaginione zabytki. O nich będzie opowiadał najnowszy serial
telewizji Discovery World "Sekrety i skarby III Rzeszy. Nakręcono 10
odcinków o utraconych dziełach i ich poszukiwaczach, wśród których byli
zarówno archeolodzy, historycy, jak i ludzie tacy jak Siorek amatorzy
opętani opowieściami o ukrytych skarbach. Wielkich skarbach: "Portret
młodzieńca" namalowany przez Rafaela Santi, własność Muzeum
Czartoryskich w Krakowie, dziś wart byłby kilkadziesiąt milionów
dolarów. Ale prawdopodobnie nic nie może się równać ze złotem Wrocławia.
Ponieważ do stolicy Dolnego Śląska nie dolatywały alianckie bombowce,
zwieziono tam rezerwy niemieckich banków trzymane w sztabkach złota
oraz liczne dzieła sztuki zrabowane w Polsce i ZSRR, m. in. sławną
Bursztynową Komnatę wykonaną dla Fryderyka I przez gdańskich jubilerów.
Większość skarbów w listopadzie 1944 r. załadowano do dwunastu wagonów
i mityczny złoty pociąg pojechał ponoć w stronę Wałbrzycha. Co stało
się z ładunkiem, nikt nie wie. Ale na Dolnym Śląsku nie brakuje miejsc,
gdzie można by bezpiecznie ukryć kosztowności, choćby takich jak Zamek
Książ z lochami, połączonymi rzekomo z labiryntem podziemnych sztolni,
korytarzy i komór w kompleksie Riese w Górach Sowich. Do tego dochodzi
wiele nieczynnych kopalń złota, średniowiecznych zamków etc.
Kiedy w latach 60. ubiegłego wieku Stanisław Siorek rozpoczął pracę w
Wydziale II Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych, czyli
kontrwywiadzie, jednym z jego zadań było inwigilowanie Niemców
mieszkających na Dolnym Śląsku oraz nadzorowanie turystów z RFN.
Gromadząc informacje, co jakiś czas natykał się na fascynujące dla
niego opowieści o ukrytych skarbach, o czym wspomina w notatkach
przechowywanych obecnie w archiwach wrocławskiego oddziału IPN. Siorek
znał też historię konserwatora zabytków prowincji Breslau, Gunthera
Grundmanna, odpowiedzialnego za dzieła sztuki zdeponowane w mieście.
Grundmann ukrył skarby w co najmniej kilkudziesięciu skrytkach na
terenie prowincji. Spis ok. 80 kryjówek zaszyfrował na tajnej liście.
Po wojnie odnaleziono ją w ruinach urzędu konserwatora, a szyfr złamał
już w 1945 r. prof. Józef Gębczak z Muzeum Narodowego we Wrocławiu.
Specjalna komisja Ministerstwa Kultury sprawdziła wszystkie miejsca z
listy Grundmanna. Wiele nosiło ślady grabieży, jednak i tak odzyskano 19 skrzyń z dziełami sztuki zrabowanymi m. in. z Wawelu, Muzeum Czartoryskich, a także Wilanowa i Łazienek.
Im więcej takich historii poznawał
Siorek, tym bardziej sam pragnął ruszyć na poszukiwanie skarbów. Pod
koniec marca 1972 r. napisał pierwsze memorandum do zwierzchników.
Postulował w nim rozpoczęcie przez władze systematycznej eksploracji
Dolnego Śląska, podkreślając: "po 27 latach naszej obecności na tych
ziemiach nie powinno być tutaj miejsc, które kryją jakąś tajemnicę".
Początkowo monity esbeka z prowincji nikogo nie interesowały. Ale też nieszkodliwe hobby Siorka nie zraziło do niego przełożonych. Przeciwnie, doceniano zaangażowanie oficera. W 1976 r. awansowano go na majora oraz zastępcę szefa wydziału. Jako wiceszef lokalnej komórki kontrwywiadu miał dużą swobodę działania i mógł więcej czasu poświęcić na odnajdywanie ludzi, którzy wiedzieli o nazistowskich skarbach. Wkrótce zgromadził zbiór dokumentów i relacji, którym po latach nadano dumną nazwę "Archiwów Siorka". Doczekał się też lepszych dla siebie czasów, kiedy PRL pogrążyła się w kryzysie i pieniędzy (szczególnie dewiz) zaczęło brakować nawet służbom mundurowym.
W październiku 1980 r. wrocławskim złotem zainteresował się szef Głównego Zarządu Szkolenia Bojowego LWP gen. Wojciech Barański. Polecił grupie podwładnych przeprowadzenie studium, gdzie ów skarb może się znajdować. Oficerowie z GZSB nie ustalili niczego nowego, ale zaprzyjaźnili się z Siorkiem. Kiedy pod koniec lipca 1981 r. szef Wojskowych Służb Wewnętrznych (WSW) gen. Czesław Kiszczak awansował na ministra spraw wewnętrznych, zainteresował się pomysłami ludzi z GZSB. Bez ociągania wydał zgodę na stworzenie specjalnej grupy operacyjnej, na czele której stanęli ppłk Bogdan Chrobota, reprezentujący GZSB, oraz mjr Jerzy Liwski, wydelegowany przez WSW. Ich głównym doradcą został major Siorek.
Niemrawe początkowo działania ruszyły z kopyta po wprowadzeniu w Polsce stanu wojennego. W lutym 1982 r. grupę operacyjną wsparli naukowcy z Wojskowej Akademii Technicznej w Warszawie i Wojskowego Instytutu Techniki Inżynieryjnej we Wrocławiu. Analizowali mapy, prowadzili badania geologiczne, dostarczyli oficerom nowoczesne urządzenia do poszukiwania przedmiotów ukrytych pod ziemią. Z listy dwunastu miejsc, gdzie potencjalnie mógł się znajdować skarb, skreślono jedenaście i za radą Siorka skupiono się na okolicach klasztoru Cystersów w Lubiążu. On sam z polecenia gen. Kiszczaka w marcu 1982 r. został oficjalnie oddelegowany do prac "związanych z poszukiwaniem walorów bankowych III Rzeszy jak również innych przedmiotów wartościowych ukrytych przez władze okupacyjne na terenie południowo-zachodniej Polski" zapisano w stosownym dokumencie.
Za sprawą kilku zasłyszanych relacji na najbardziej prawdopodobne miejsce ukrycia skarbu major wytypował Lubiąż. Według niego pod klasztorem i całą okolicą znajdować się miały zakłady zbrojeniowe, magazyny, mieszkania dla robotników oraz kilometry korytarzy. Raporty majora o podziemnym mieście były tak przekonujące, że nikomu nie przyszło do głowy, aby sprawdzić, czy cytowani przez niego świadkowie w ogóle istnieją. Bezkrytycznie przyjęto też doniesienie, że sprowadzony do Lubiąża w listopadzie 1982 r. radiesteta Karol Tomala orzekł, iż pod dziedzińcem klasztoru zaczyna się tunel prowadzący do trzech podziemnych hal fabrycznych oraz osobnej komory wypełnionej złotem. Major wyrzucił z klasztoru wrocławskich muzealników i rzucił do boju ciężki sprzęt. Wtedy też okazało się, że jednak Bóg ma w opiece wariatów. Już pierwszego dnia w wykopie odnaleziono skrzynię z 1290 srebrnymi oraz 64 złotymi monetami wypuszczonymi w obieg przez mennice Danii, Szwecji i Francji w XVII w. Ów skarb zakopał w 1740 r. ktoś, kto chciał go ukryć przed wkraczającą na Śląsk armią Prus. Naziści nie mieli z tą sprawą nic wspólnego. Pomimo to znalezisko umocniło autorytet majora.
Dalsze losy monet pokazują, co by się
stało z wrocławskim złotem gdyby wpadło w ręce esbeków. Jedynie 89
monet oddano Muzeum Narodowemu we Wrocławiu, resztę w ścisłej tajemnicy
przewieziono do Warszawy. Następnie za wiedzą Kiszczaka połowa trafiła
kanałami WSW do Wiednia, gdzie spieniężył je pracujący dla wywiadu PRL
początkujący gangster Jeremiasz Barański, zwany "Baraniną". Co się
stało z uzyskanymi dewizami, nie wiadomo, choć oficjalnie wydano je na
działania operacyjne WSW. Na szczęście 454 monety bezpieka zostawiła sobie na czarną godzinę
i zwyczajnie o nich zapomniała. W 1991 r., gdy kończono przekształcać
WSW w WSI, przypadkiem odnaleziono je w jednym z sejfów i przekazano do
zbiorów Zamku Królewskiego w Warszawie.
Major Siorek na swoim znalezisku nie zarobił ani grosza, otrzymał jedynie okolicznościowy dyplom. Ale jemu wystarczała pewność, że wkrótce odnajdzie rzeczy o wiele cenniejsze. Tego optymizmu nie zachwiało nawet to, że żadnego podziemnego miasta nie odkryto, chociaż przekopano okolice klasztoru, przeprowadzono badania geologiczne i wykorzystano wykrywacze metalu.
W zapiskach majora z tamtego okresu znaleźć można za to liczne fragmenty świadczące o tym, że nie odróżniał mitów od faktów. Tylko on widział podziemia, które opisywał, podobnie jak odnalezione zwłoki przymusowych robotników z czasów wojny, potem jakoby pochowanych przez oficerów grupy operacyjnej w masowym grobie. Ostrzegał zwierzchników, że poszukiwaniami zainteresował się wywiad RFN, posyłając na Dolny Śląsk agentów. Domagał się też działań na większą skalę. Ale gen. Kiszczak stracił do nich serce, bo nie przynosiły żadnych efektów.
Ostatnim sukcesem Siorka było doprowadzenie do wykonania wiosną 1986 r. zdjęć lotniczych okolic Lubiąża w podczerwieni i przekazanie ich do analizy Państwowemu Przedsiębiorstwu Geodezyjno-kartograficznemu w Warszawie. Analitycy wskazali na nich kilka miejsc, gdzie zmiany temperaturowe mogły oznaczać istnienie podziemnych pomieszczeń, chociaż zastrzegali, że nie ma takiej pewności. Podekscytowany major wywalczył, by oddano mu do dyspozycji oddział saperów z Nadwiślańskich Jednostek Wojskowych MSW, po czym ruszył znów szturmować Lubiąż. Pomimo użycia georadaru żadnych podziemi nie odnaleziono, ale zwierzchnicy zachwyceni operatywnością Siorka w maju 1986 r. awansowali go na stanowisko p.o. naczelnika II Wydziału WUSW. Co więcej, czekały już na niego szlify pułkownika.
Niestety, z psychiką majora było coraz gorzej. Według jego zapisków gen. Kiszczak miał mu osobiście zlecić stworzenie nowej grupy operacyjnej, by ostatecznie znaleźć lubiąskie skarby. Choć jak się żalił "nie przydzielono mi wsparcia, środków finansowych i transportu". Mimo to przygotowywał najazd na klasztor przed Bożym Narodzeniem 1986 r. Oprócz żołnierzy i funkcjonariuszy SB w operacji miała uczestniczyć grupa różdżkarzyPierwszy zaczął podejrzewać, że z majorem jest coś nie tak, szef wrocławskiej SB płk Czesław Błażejewski. Podzielił się on wątpliwościami z kierownictwem resortu. Kiedy 6 grudnia 1986 r. od trzech dni Siorek słał podkomendnych do Lubiąża, zjawili się w jego wrocławskim mieszkaniu koledzy z pracy. Sprawnie obezwładnili szefa kontrwywiadu i odwieźli do szpitala psychiatrycznego, oczywiście w Lubiążu. Sądzono, że bardzo wstydliwą dla MSW aferę uda się ukryć za szpitalnym murem. Jednak nie doceniono majora.
W Lubiążu "według wspomnień Siorka" szybko przekonał on lekarzy, że w psychiatryku znalazł się z powodów politycznych, budząc tym popłoch personelu. Trzy lata wcześniej na VII Światowym Kongresie Towarzystwa Psychiatrycznego w Wiedniu usunięto z organizacji psychiatrów z ZSRR za aktywny udział w walce z demokratyczną opozycją. Ich polscy koledzy jak ognia bali się podobnych oskarżeń. Takie napiętnowanie oznaczało koniec zagranicznych stypendiów, zaproszeń na kongresy na Zachodzie, międzynarodowej kariery. Majora natychmiast z Lubiąża wyrzucono, a personel medyczny twardo oświadczył, że nigdy więcej już go nie przyjmie. Przez pół roku wrocławska SB nie bardzo wiedziała, co począć z urlopowanym szefem kontrwywiadu. Wreszcie w czerwcu 1987 r. otrzymał on skierowanie na komisję lekarską, która uznała, że ze względów zdrowotnych (oficjalny powód wylew krwi do mózgu) powinien przejść na rentę.
Rencista Siorek zaangażował się w prace Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich i współuczestniczył w tworzeniu Polskiego Towarzystwa Eksploracyjnego objął w nim stanowisko sekretarza. Upadek PRL przyniósł możliwość swobodnego szukania skarbów i major szybko wyrósł na największy autorytet w tej dziedzinie. Zmarł w 1998 roku.
"Przez wiele lat Siorek był natchnieniem dla dziennikarzy, którzy korzystając ze zgromadzonych przez niego informacji, stali się współtwórcami regionalnych legend" piszą Jacek M. Kowalski, J. Robert Kudelski i Zbigniew Rekuć w książce "Lubiąż. Na tropach wojennych tajemnic". Opowieści majora odnaleźć można w dziesiątkach prasowych artykułów i wielu książkach. Za ich sprawą setki poszukiwaczy skarbów przetrząsa do dziś dolnośląskie podziemia. Nikt też nie podważył wiarygodności "Archiwów Siorka". Ale czy to ważne? W końcu przyjemność dawana przez pogoń za tak fantastyczną imaginacją to również jest prawdziwy skarb. W czasie wojny ślad zaginął po takich dziełach jak np. "Portret chłopca" Antona van Dycka z kolekcji rodziny Taczanowskich, "Piękna Madonna Toruńska" z XIV wieku czy bezcenna starożytna kolekcja waz greckich ze zbiorów książąt Czartoryskich w Gołuchowie. Ogromne straty poniosła również Warszawa. W całości przepadła Galeria Muzealna w Pałacu Błękitnym przy ul. Senatorskiej, gdzie znajdowały się prace Annibalego Carracciego, Antona van Dycka, Andrei del Sarto, Marcella Bacciarellego czy Jana Styki. Z Muzeum Narodowego zginął obraz "Schody pałacowe" Francesca Guardiego.
Kolekcję książąt Czartoryskich z Ordynacji Gołuchowskiej spakowaną w 444 skrzyniach Niemcy ukryli w północnej części podziemi Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego. Większość skarbów odnalazł w 1945 r. mjr Siergiej Sidorow z tajnej brygady trofiejnej gen. Andrieja Biełokopytowa, mającej za zadanie rabować co cenniejsze dzieła sztuki z podbijanych terenów. Eksponaty trafiły do Moskwy, ale w 1956 r. zwrócono je Polsce. Jeden z najcenniejszych eksponatów z gołuchowskiej kolekcji sztuki księżnej Izabelli Elżbiety Działyńskiej "pochodzący z XII w. krzyż z Limoges" został w 2007 r. odnaleziony w Salzburgu w kontenerze na śmieci. Jak wartościowe jest to znalezisko, rozpoznali dopiero pracownicy wiedeńskiego muzeum.