LOCHY Z WAMPIREM.

Rozmiar: 6399 bajtów

Latami w międzyrzeckich bunkrach odbywały się msze katolickie, msze satanistyczne, śluby miłośników fortyfikacji. Na prywatne wojny umawiali się punkowcy i skini, na wakacje przyjeżdżali hipisi i miłośnicy medytacji. Krążą plotki, że w podziemnych korytarzach znajduje się: Bursztynowa Komnata, stara fabryka rakiet, latających spodków oraz duże ilości zamurowanych dzieł sztuki. Jakby tego było mało, ostatnio rozniosła się wieść, że penetrację hitlerowskich umocnień z cicha wspiera Bundeswehra. Między Odrą a Wartą w Międzyrzeckim Rejonie Umocnionym mieszkają nietoperze. To największe ich zimowisko w Europie Środkowej. Szczególną atrakcję turystyczną stanowią sprowadzone z Ameryki Południowej wampiry, które żywią się wyłącznie krwią. Codziennie wypijają 20 mililitrów, mały kieliszeczek. Kiedy krwi jest pod dostatkiem, opijają się tak strasznie, że z pełnymi brzuchami nie mogą wzbić się w powietrze i uciekają pieszo. Bez niej umierają po 40 godzinach. Krwi świńskiej i wołowej dostarcza codziennie do fortyfikacji pobliska rzeźnia. Żeby nietoperze czuły się bezpiecznie, żeby dzicy turyści nie zrujnowali do końca fortyfikacji, w 1995 r. poznańska spółka Pro Nature wydzierżawiła część umocnionego terenu i założyła kraty na wejściach. Teraz trzeba kupić bilet, żeby dostać się do bunkrów. Oficjalne wejście znajduje się w Pniewie, kosztuje 8 zł. Zwykła trasa turystyczna wynosi 2,5 km. Gdy zbierze się zainteresowana grupa, przewodnicy mogą przeprowadzić turystów po 11 km korytarzy. Na to trzeba prawie trzech godzin. MRU to najdłuższa turystyczna trasa podziemna w Polsce, a także największy rezerwat nietoperzy. Joachim Szlegel z Pro Nature: - To nietoperze są największą sensacją w bunkrach. Reszta to wymysły. Ostatnio jednak dzierżawcami MRU i mieszkańcami okolicy wstrząsnął telewizyjny reportaż pokazany przez pewien magazyn sensacji. W programie jeden z niemieckojęzycznych przewodników po fortyfikacjach powiedział, że z jego badań wynika, iż pod ziemią znajduje się nie odkryty poziom korytarzy, a tam zmagazynowane dokumenty konstrukcji rakiet ponaddźwiękowych. Sugerował, że gdzieś w korytarzach ukryta jest słynna Bursztynowa Komnata. Atmosfera reportażu była kryminalna. Nurek, który penetrował część zalanych korytarzy, opowiadał, że dla własnego bezpieczeństwa poruszał się wyłącznie z bronią. Przewodnik dodał, że jego badania wspomaga Bundeswehra. Emisja magazynu sensacyjnego wystarczyła, żeby poszukiwacze skarbów wdarli się do fortyfikacji, rozwiercili kilka ścian w korytarzach, wysadzili bramę w rezerwacie nietoperzy uśmiercając kilkadziesiąt zawieszonych na ścianie, uśpionych ssaków. Skarby spod Międzyrzecza pułkownik Denisow, korespondent wojenny, był oszołomiony widokiem, jaki ujrzał, kiedy 31 stycznia 1945 r. Armia Czerwona zdobyła Międzyrzecki Rejon Umocniony. Denisow relacjonował: "Piętro pod ziemią znajdują się kazamaty, a w nich system sygnalizacyjny, wentylatory, elektryczność, telefony, a nawet cała centrala telefoniczna. 15 metrów pod ziemią korytarze prowadzą do pomieszczeń służbowych i magazynu amunicji. Potem znów schody w dół. 45 m pod ziemią w obszernej sali znajduje się elektrownia, prąd oświetla wszystkie pomieszczenia. Znajduje się też tu linia kolejowa z mijankami co 300 metrów". Żołnierze Armii Czerwonej odkryli w bunkrach zamaskowaną komorę z dziełami sztuki. W czasie kilkunastu następnych miesięcy wywieźli te dzieła oraz wszystko, co dało się szybko wyrwać i wynieść. Resztę od półwiecza wynoszą mieszkańcy Pniewa, Wysokiej, Kaławy, Piesków i innych okolicznych wiosek, a także przyjezdni miłośnicy bunkrów. Eksploratorów uskrzydlają informacje, że w drugiej połowie 1943 r. Niemcy zaczęli wywozić na zachód część zagrabionych wcześniej w okupowanej Polsce dzieł sztuki. Gromadzili je w muzeach poznańskich. Część wywieziono następnie w głąb Rzeszy, część - według świadków - do skrytek w Kraju Warty. A Kraj Warty pełen był podziemnych bunkrów. Wschodnia fortyfikacja. Pod koniec bowiem lat 20 Niemcy zadecydowali, że linia między środkową Odrą a Wartą będzie ich główną strefą obronną na Wschodzie i zamknie najkrótszą drogę z Warszawy do Berlina. Wiosną 1934 r. do budowy podziemnych korytarzy obronnych Międzyrzeckiego Rejonu Umocnień przystąpiła niemiecka firma Barzewski i Ziemeck. Budowę nadzorowała Inspekcja Umocnień Wschodnich. 30 października 1935 r. na inspekcję przyjechał Hitler. Pas pancernych grup warownych połączonych podziemnym ciągiem komunikacyjnym miał być ukończony w 1951 r., załoga miała liczyć 7 000 żołnierzy. W podziemiach były koszary, magazyny amunicji, każdy schron zakończony był stalową kopułą, miał w dolnej kondygnacji pomieszczenia wypoczynkowe, salkę opatrunkową, kuchnie, umywalnie, toaletę z bieżącą wodą. Oświetlenie dawały generatory prądotwórcze z dwoma silnikami Diesla. Między warowniami jeździła kolejka, zatrzymując się na podziemnych dworcach. Nazywano je imionami zaczynającymi się na kolejne litery alfabetu: Heinrich, Ida itd. W 1937 r. fortyfikacje osiągnęły częściową gotowość bojową, zaczęto przeszkalać załogę. Rok później wstrzymano budowę. Skoncentrowano się na gotowych obiektach. W 1939 r. niemieckich robotników powołano do wojska, zamiast nich budowę kontynuowali jeńcy z obozów w Boryszynie i Wysokiej. W 1943 r., w związku z częstymi już wtedy bombardowaniami fabryk przemysłowych na terenie Rzeszy, w podziemiach MRU zlokalizowano zakłady naprawy silników lotniczych. W styczniu 1945 r. Rosjanie przełamali fortyfikację. Odtąd po bunkrach krążą poszukiwacze resztek skarbów i hitlerowskich tajemnic. Tadeusz Stachowicz z Wysokiej jest poszukiwaczem pragmatycznym. Wyposażył swój dom w przedwojenne sprzęty wyciągnięte z podziemi. Bojler Siemensa, rocznik 1934, działa w łazience, grzejnik elektryczny z łodzi podwodnej pracuje w pokoju. W ogrodowej altance ozdobna lampa skonstruowana z moździerza. Także narzędzia: obcęgi, szpadle. Tadeusz zbiera wszystko. W komórce ma jeszcze dziesiątki zdjęć, starych kart oprowiantowania, pieczątki, a także nie zamontowany niemiecki pisuar. - Z bunkrów niejeden pan z miasta się wybudował. Za flaszkę wódki brał pijusów spod sklepu, a oni mu z podziemi wynosili idealne płytki, rury. W okolicy ludzie jedzą jeszcze z talerzy ze swastyką. Bunkry żywią mieszkańców okolicznych miejscowości. Szczególnie, odkąd wyżywić ich nie może PGR w Pniewie. Najważniejszy jest złom. Pod ziemią zostały jeszcze żelazne drzwi. Każda para waży tonę. Drzwi przecina się palnikiem na części. Złom sprzedaje w Świebodzinie. Pieniądze dzieli się w wiosce. Żona Stachowicza z Wysokiej pogodziła się z tym, że małżonek czas wolny spędza w bunkrach. - Zna te bunkry jak własną kieszeń, bilet jest mu niepotrzebny. Urodził się tam prawie, nikt mu nie zabroni. Rodzice Tadeusza byli pierwszymi powojennymi przesiedleńcami ze wschodu. Odkąd Tadeusz nie ma pracy, na życie zarabia drobnymi naprawami najrozmaitszych sprzętów. Dla niego skarbem jest drut do napraw, który czasem da się wyciągnąć z podziemi. Pomaga mu Mały. Mały z podziemi. Mały to legenda międzyrzeckich fortyfikacji. Mieszkał w Gorzowie, kilkanaście lat temu był zapalonym miłośnikiem fortyfikacji i turystyki pieszej. Przyjeżdżał na weekendy. Wreszcie, 10 lat temu, odechciało mu się wracać do domu. Ma prawie 40 lat. Mniej więcej 5 lat temu spalił mu się dowód osobisty. - A pod ziemią zupełnie inaczej płynie czas. Wchodzisz, nie wiesz, czy siedzisz tam dzień, czy tydzień. Najpierw mieszkał w ziemiance, teraz w bunkrze. Największym problemem Małego jest ogrzewanie i jedzenie. W fortyfikacjach panuje stała temperatura 10° C.
Wejście do pomieszczenia Małego znajduje się kilkaset metrów od oficjalnej bramy. To izba niemieckiego dowódcy, który zginął w styczniu 1945 r. Trzeba przemknąć się po ciemku bokiem nad otwartymi zapadniami, potem po kładce nad studzienką. Mały i Tadeusz chodzą tam z zamkniętymi oczami. Pomieszczenie ma około 10 metrów kw. Kilka starych kołder i poduszka. - Wystarczy. I tak cały dzień siedzę we wsi - tłumaczy Mały. Mały i Tadeusz są przekonani, że nie wszystkie tajemnice ujrzały światło dzienne. Tadeusz wyciąga stare wycinki z książek. Na jednej z pożółkłych stron wspomnienia oficera polskiego sprzed 54 lat. Major Edmund Dutkiewicz pisze o podziemiach: "Od głównego korytarza co kilkaset, i nieraz co kilkadziesiąt metrów prowadzą ujścia boczne, prawie wszystkie zamurowane świeżo, to znaczy bezpośrednio przed ustąpieniem Niemców. Część prowadzi do bocznych korytarzy bez toru kolejki, bądź też do pomieszczeń ok. 100-160 m2". - Za dużo jest ślepych zamurowanych korytarzy. Niemcy byli za sprytni, zamaskowali wszystko, trudno się teraz połapać - uważa Tadeusz. Mały sądzi, że część komór została zaminowana. To dlatego Rosjanie nawet nie spróbowali korzystać z gotowych fortyfikacji. Tadeusz Stachowicz: - W telewizji powiedzieli, że po podziemiach trzeba chodzić z nożem. Mnie nikt nigdy nie zaatakował, a Mały tam mieszka. Gdybym tego przewodnika teraz na ulicy spotkał, to bym mu się w twarz zaśmiał, że takich głupot nagadał. Od kilku miesięcy niemiecki przewodnik nie pokazuje się w okolicy. Stefan i latające spodki. Stefan Doll mieszka w pobliskim mieście i jest poszukiwaczem romantycznym. Kilka lat temu przyjechał z Berlina. Z zawodu jest mechanikiem samochodowym, przedtem służył w berlińskiej policji. Mówi o sobie, że jest historykiem. Od czterech lat mieszka w Polsce, ponieważ zakochał się w Annie. Anna Doll prowadzi biuro turystyczne. Biuro ma niemiecką nazwę, klientami są głównie starsi Niemcy w podróży sentymentalnej do Vaterlandu. Biuro współpracowało z Pro Nature. Stefan oprowadzał po fortyfikacjach niemieckie grupy turystyczne. W wolnych chwilach studiuje amatorsko historie wszystkich wielkich fortyfikacji na świecie. I Międzyrzecki Rejon Umocniony, i Linia Maginota, i Linia Zygfryda okazały się nieskuteczne. Nie zatrzymały frontu. Chciałby się dowiedzieć, dlaczego. Marzeniem Stefana jest rozsławienie Międzyrzecza. Kończy pisać książkę o tajemnicach fortyfikacji między Odrą a Wartą. - O Wale Atlantyckim wiedzą wszyscy, o Linii Zygfryda też. O MRU nie wie 80 proc. Niemców. Swoje prywatne badania prowadzi wraz ze wspólnikami z Niemiec. Jest przekonany, że w MRU są jeszcze nieodkryte komory depozytowe, w których znajduje się dokumentacja techniczna rakiet: od V-3 do V-7 (V-7 to tajemnicza, wręcz bajkowa broń ponaddźwiękowa). Stefan: - Niemcy w 1944 r. wydali polecenie, żeby umocnienia zamaskować. Część wysadzono w powietrze. Jestem pewien, że to, co dzisiaj odkryto, te 32 kilometry korytarzy, to nie jest wszystko, co budowali Niemcy. Doll przeprowadzał wywiady z byłymi żołnierzami SS, ma dostęp do niemieckich archiwów. Chciałby, żeby połączone siły niemiecko-polskie dotarły do prawdy o MRU. Martwi go, że w tak niefortunny sposób został bohaterem telewizyjnego magazynu sensacji. - Dziennikarka nagrywała prywatną, nie przeznaczoną do rozpowszechniania rozmowę. Wspólnicy w namiocie. Nikt poza Stefanem nie podziela teorii o tajnych korytarzach w MRU ani o fabryce rakiet. Joachim Szlegel: - Ja kiedyś eksperymentalnie jeździłem w podziemiach samochodem. Łuki są łagodne, ale nawet maluch ledwo wyrabiał na zakrętach. Nie bardzo rozumiem, jak mogły się tam poruszać samoloty. Szlegel nie ma też najlepszego zdania o wspólnikach Stefana. - To są zapaleńcy ze wschodnich Niemiec. Gdyby faktycznie finansowała ich Bundeswehra, to nie spaliby w marcu w namiocie rozbitym w szczerym polu. Leszek Adamczewski, dziennikarz z Poznania, autor książki o Międzyrzeckim Rejonie Umocnionym, wielokrotnie rozmawiał z byłymi więźniami obozów pracy, których wykorzystywano do pracy w umocowaniach. - Z ich relacji wynika, że fortyfikacje były wykorzystywane do ćwiczeń wojskowych, obsadzone przez jednostki niepełnowartościowe bojowo. Po 1943 r. przeniesiono tu zakłady Daimlera. Produkowano pociski V-2, regenerowano silniki, utworzono 1 500 stanowisk pracy. MRU było za małe, żeby jeszcze prowadzić badania wojskowe czy przechowywać większą ilość dzieł sztuki. Trudno sobie wyobrazić, by wśród tokarek i obrabiarek przeciskali się ludzie ze skrzyniami. Przez wejścia do bunkrów ledwie wciśnie się człowiek. Według Adamczewskiego nikt w korytarzach MRU skarbów nie znajdzie, bo ich nie ma i prawdopodobnie nigdy nie było. Od kilkunastu lat Adamczewski zastanawia się, gdzie są dzieła sztuki wywiezione w te okolice z okupowanego Poznania. Wiosną przyjedzie świadek. Adamczewski wspomina, że na początku lat dziewięćdziesiątych grupa ludzi znalazła w pobliżu miejscowości Zemsk trzydzieści pięć dobrze zakonserwowanych skrzyń ozdobionych napisem "Koenigsberg". Pochodziły z Królewca i kryły starodruki o charakterze religijnym. Stare księgi najprawdopodobniej wywieziono nielegalnie do Niemiec. Odnalezienie tych skrzyń uwiarygodnia hipotezę, że skrytki z cennymi przedmiotami Niemcy urządzili poza ogólnie znanymi podziemiami MRU. Adamczewski znalazł świadka, który pracował przy budowie pewnego tunelu, poza głównymi korytarzami. Na znanych planach fortyfikacji nie ma zaznaczonej takiej budowy. Na wskazanym miejscu Adamczewski znalazł ślady fundamentów. - Tam mogły znajdować się magazyny - spekuluje. Joachim Szlegel i jego wspólnik Zbigniew Urbańczyk z Pro Nature pragnęliby, żeby do Pniewa przyjeżdżali raczej miłośnicy nietoperzy i podziemnych wędrówek z przewodnikiem. Żeby uczniowie podziwiali, jak 60 lat temu ludzie potrafili zrobić beton, który nie kruszeje, czy umieli zaprojektować naturalną wentylację 30 m pod ziemią. Chcieliby, żeby część korytarzy uczynić miejscem festiwali dla młodzieży, a nie polem do eksperymentowania dla poszukiwaczy skarbów. Ale wiosną Adamczewski spodziewa się kolejnej wizyty; z Niemiec przyjeżdża żyjący świadek budowy magazynu. Nie da się więc tak łatwo porzucić marzenia o rozświetleniu tajemnic lochów między Odrą a Wartą.