Pod nazwą „Szczelina” kryje się najbogatszy lub jeden z najbogatszych
ujawnionych dotychczas poniemieckich schowków. To właśnie z tego
schowka pochodziły trzy jaja Fabergé, w tym jedno, które najpierw
sprzedano na jeleniogórskiej Florze. Później „odnalazło” się ono w
rękach romskiej rodziny z Nowej Soli, co doprowadziło do morderstwa,
którego tajemnicy nie rozwiązano do dziś. O mordzie i poszukiwaniu
m. in. zrabowanego z tego domu jaja Fabergé mówiono w jednej z
najpopularniejszych audycji kryminalnych polskiej telewizji. To samo
jajo jakiś czas później wystawiono w jednym z londyńskich domów
aukcyjnych i sprzedano za sumę poważnie przekraczającą milion funtów.
W tym miejscu, w nieco legendarnej, ale przecież realnie istniejącej
„Szczelinie” znaleziono setki innych, niezwykle cennych przedmiotów.
Prawdopodobnie do dziś w tym schowku znajduje się duża ilość wielkich
obiektów, takich, których nie udało się wynieść w sposób nieujawniający
schowka. Nadal więc mogą tam być dwa mercedesy, motocykle BMW Sahara i
Zündapp, skrzynie i wielkie tubusy z dziełami sztuki i wiele innych
obiektów. Mogą być, bo tak naprawdę nie bardzo wiadomo, czy i w jaki
sposób ten schowek był przez ostatnie lata eksploatowany przez swoich
odkrywców. Wydaje się jednak, że w ciągu kilku ostatnich lat na rynku
nie pojawiło się już nic tak cennego i interesującego jak jaja Fabergé.
Być może, bo jest i taka szansa, że schowek został jednak ostatecznie
opróżniony, a jego zawartość dawno temu opuściła granice Polski.
„Szczelinę” ujawniono w 1991 roku, w górach, na północny zachód od
Jeleniej Góry. Jej odkrywcy po pewnym czasie, o czym pisaliśmy w „NJ”
trzy lata temu, zgłosili poprzez Polskie Towarzystwo Eksploracyjne
gotowość dogadania się z władzami co do wspólnej eksploatacji tego
schowka. Proponowano ujawnienie schowka w zamian za przekazanie 45
procent jego zawartości i rezygnację przez władze z dochodzenia tego,
co już ze „Szczeliny” zostało wydobyte. Taką informację PTE przekazało
w 1994 roku także premierowi, wraz z wnioskiem o zmianę przepisów
dotyczących tego rodzaju znalezisk. Niestety, ani w tamtym czasie, ani
później, do żadnych istotnych zmian prawa dotyczącego tych problemów
nie doszło. Realnym śladem po kontaktach z władzami jest tylko notatka
jednego z ówczesnych ministrów, który na projekcie umowy dotyczącej
warunków ujawnienia schowka dopisał - „ten projekt umowy może być
przedmiotem negocjacji.” O ile wiadomo, do poważnych rozmów nigdy nie
doszło.
Wiadomo natomiast o działaniach służb specjalnych, które prowadziły w
tej sprawie dochodzenie, próbując ustalić, gdzie jest ten schowek. W
efekcie prowadzonych przed kilkoma laty działań ujawniono w jednym z
wrocławskich antykwariatów kilka cennych płócien, wcześniej uważanych
za zaginione, ale nawet podjęcie czynności przez prokuratora nie
pozwoliło na rozwikłanie zagadki. Jak się zdaje, nigdy też nie
ustalono, kto wystawił na sprzedaż obrazy odnalezione w antykwariacie.
Jest jednak niemal pewne, że pochodziły one właśnie ze „Szczeliny”, w
której znaleziono tego rodzaju dzieła sztuki. Znaleziono tam także, co
potwierdzają ludzie, którzy te rzeczy widzieli, piękne i ogromne
klejnoty z bursztynu, a także sporej wielkości brylanty. A było tam
wiele innych, niezwykle cennych przedmiotów.
Cisza.
W sprawie „Szczeliny” od kilku lat panuje prawie zupełna cisza. Co
prawda, pojawiały się w tym czasie informacje o podejmowanych przez
różne grupy poszukiwawcze próbach dotarcia do tego miejsca, ale chyba
nikomu, jak dotychczas, nie udało się ujawnić, gdzie to naprawdę jest.
Z dużym prawdopodobieństwem można przyjąć, że wszelkie próby
eksploracji, podejmowane pomiędzy Wleniem a Świerzawą, mają na celu
właśnie dotarcie do „Szczeliny”. A jest takich prób sporo. Prowadzone
tam poszukiwania mają zarówno charakter jedynie terenowej penetracji w
poszukiwaniu miejsca - wejścia do podziemia, jak i charakter
skomplikowanych badań technicznych, których celem jest odnalezienie
przy pomocy sprzętu elektronicznego podziemnej pustki i wejścia do niej.
Po lasach „szaleją” jednak tylko poszukiwacze, którzy przyjeżdżają
gdzieś z Polski. Lokalni, jeleniogórscy eksploratorzy pracują w terenie
kameralnie, wręcz w tajemnicy, i wypowiadają się na ten temat niezwykle
ostrożnie. Pamiętają bowiem niewyjaśnione zabójstwa we Wleniu i Lwówku,
ich zdaniem, bezpośrednio związane z poszukiwaniem „Szczeliny”.
Do tego miejsca chce dotrzeć naprawdę wiele osób, które temu celowi
poświęcają swoje pieniądze i czas. Choć zapewne wszyscy wierzą, że
nadal jeszcze można tam sporo znaleźć, niektórzy eksploratorzy
twierdzą, że dziś ich wysiłek ma już tylko sportowy charakter. Ich
celem jest bowiem nie tyle znalezienie resztek skarbu, ile odkrycie
miejsca, w którym go znaleziono. To jest jak sport, przekonuje jeden z
eksploratorów, jak zdobywanie szczytu w Alpach czy Himalajach. Bo to
miejsce gdzieś przecież jest, ktoś na pewno w nim już był i nie ma
powodów, bym nie odnalazł go także ja. Dla kilku moich znajomych jest
to niemal obsesyjny cel, coś jak chęć zdobycia za wszelką cenę
Everestu. Dla mnie jednak poszukiwanie „Szczeliny” jest jak polowanie -
zwierzyna jest przecież w lesie, trzeba ją tylko namierzyć. Najlepiej w
ciszy i spokoju.
„Szczelina?”
Kilka tygodni temu w środowisku poszukiwaczy rozeszła się wieść, że
jedna z grup eksploratorów dotarła do miejsca, które może być
„Szczeliną” lub jest fragmentem tego podziemia. Ujawnione podziemie
leży prawie dokładnie tam, gdzie należy się spodziewać „Szczeliny”, i
jest ukryte w miejscu, gdzie do dziś zachowały się resztki starych
kopalń i kamieniołomów. Właściwie niemożliwych do dokładnego zbadania,
ze względu na wielką ilość podziemi i brak jakichkolwiek zabezpieczeń
przed runięciem starych chodników i wyrobisk. Można to porównać do
sytuacji, jaka panuje w rejonie Świerzawy, Rzeszówka i Gorzdna, gdzie
stare wyrobiska i kopalnie mają wiele poziomów, chodników i komór.
W podobnym miejscu, na skraju starego kamieniołomu, podjęto próbę
dotarcia do niezwykle interesujących podziemi. Tym ciekawszych, że z
dokumentów sporządzonych już po wojnie, które dziś stanowią zasób
archiwalny jednego ze starostw, wynika, że podziemia te, przynajmniej w
części, były znane już po wojnie, ale ze względu na zagrożenie minami i
zawałami zaniechano ich dokładnej penetracji. Zachowane są także ślady
tego, że niektóre z nich próbowało w 1946 i 1947 roku penetrować
wojsko, w poszukiwaniu magazynów amunicji, podziemnych, przyfrontowych
warsztatów naprawczych i innych tego rodzaju urządzeń, które Niemcy
przygotowali na linii frontu.
Świadkowie potwierdzają, że już w listopadzie 1944 roku w okolicy
pojawiły się jednostki niemieckich saperów, które w oparciu o
przymusowych robotników zgromadzonych w kilku podobozach podjęły
przygotowania do budowy frontowego zaplecza. Wtedy właśnie miała
powstać „Szczelina”, w której grupa oficerów wycofujących się wojsk
miała ukryć swój skarb.
W oparciu o zachowaną dokumentację starostwa, a także w oparciu o
dokumentację górniczą, pochodzącą sprzed ponad stu lat, grupa
jeleniogórskich eksploratorów podjęła kilka miesięcy temu próbę
dotarcia do podziemi, które mogłyby być „Szczeliną”. Zlokalizowano
kamieniołom, ustalono ewentualną drogę wprowadzania transportów i
namierzono miejsce, w którym mogłaby być podziemna hala czy korytarze.
Przy dokonywaniu tych ustaleń niezwykle pomocnym okazał się pewien
górnik ze Strzegomia, który kategorycznie twierdzi, że niektóre
fragmenty starego kamieniołomu nie są naturalną, poeksploatacyjną
pozostałością. Człowiek ten pokazał, co budzi jego wątpliwości i jak
wysadzano skałę po to, by zasłonić wejście lub wjazd i zawalić jak
najwięcej podziemnego wnętrza.
Eksploratorzy, korzystając z tych i innych wskazówek, zaczęli
penetrować okolicę, by znaleźć wejście, szyb wentylacyjny lub jego ślad
lub cokolwiek innego, co ułatwiłoby dotarcie do wnętrza kamieniołomu.
To trwało kilka tygodni - opowiada jeden z nich. Jeździliśmy tam wiele
razy w przekonaniu, że gdzieś musi być wejście do podziemia, o którym
opowiadała jeszcze w 1949 roku Niemka, mieszkająca w tej okolicy, nieco
później brutalnie przez kogoś zamordowana. Wejście do podziemia
znaleziono pomiędzy zwałami wielkich głazów. Jest to prawdziwa
szczelina (?!!) w skałach, którą rozpoczyna się siedmiometrowy szyb,
zakończony kamiennym zwałowiskiem. Z tego miejsca, dwukrotnie skręcając
w lewo, poszukiwacze zeszli bardzo stromym skalnym osuwiskiem
kilkanaście metrów niżej do miejsca, które okazało się być olbrzymim
zawałem odcinającym dalszą drogę.
Jednak po wybraniu kilku głazów pod samym sufitem udało się przejść
nieco dalej i wejść do olbrzymiej komory wykutej w skale. Pomieszczenie
to ma wysokość ponad czterech metrów, szerokość około sześciu metrów i
długość ponad 50 metrów. Praktycznie rzecz biorąc, jest puste, poza
zachowanymi torami kolejki wąskotorowej i ułożonymi pomiędzy torami
dość dziwnymi kablami. Dziwnymi, bo wyglądają jak nowe, jakby pokryte
srebrną folią. Kawałek takiego kabla jest teraz badany.
Hala jest wykuta w skale i kończy się skalną ścianą, ale dwa chodniki
odchodzące w bok wykonano z betonu, co prawdopodobnie świadczy o tym,
że stosunkowo blisko wychodziły na powierzchnię ziemi. Chodniki kończą
się jednak skalnymi zawałami, które mogą być tym samym kamieniem, który
jest widoczny na powierzchni, jako odstrzelona ściana kamieniołomu.
Zawałami kończą się także cztery inne, boczne korytarzyki, odchodzące
od dwóch głównych chodników. Zdaniem eksploratorów te właśnie miejsca
są bardzo intrygujące, bo jest jasne, że ktoś w konkretnym celu dokonał
tych zawałów. Co do celowej działalności nie ma żadnych wątpliwości, bo
otwory po odwiertach, w których umieszczano materiał wybuchowy, są
doskonale do dziś widoczne.
Poszukiwacze twierdzą, że zawał, po którym weszli i od którego zaczyna
się jeden z końców hali, jest oddalony od ściany kamieniołomu i
zwaliska głazów o kilkadziesiąt metrów. Co, ich zdaniem, dowodzi, że
tam właśnie, pod tym gigantycznym zawałem dokonano jakiegoś ukrycia.
Jest także i taka możliwość, że co najmniej jeden z bocznych korytarzy
prowadzi właśnie pod ten zawał. Tego na razie nie udało się ustalić.
Jest jednak możliwe, że do podziemi ukrytych pod zawałem prowadzi inne
wejście. Albo z już ujawnionej drogi przez zawały do podziemnej komory
albo ukryte gdzieś w najbliższej okolicy.
Naprawdę puste?
Badacze twierdzą, że główna komora jest praktycznie pusta i wygląda
bardziej na sortownię czy magazyn, obsługiwany kolejką wąskotorową, niż
na halę produkcyjną. Być może był to magazyn np. amunicji, którego
nigdy nie zapełniono. Do dziś w tym miejscu zachowało się trochę desek,
belek i resztek skrzynek, które jednak nie przypominają opakowań po
dziełach sztuki. Nie ma tam także śladu po samochodach czy motocyklach.
Ale, jak twierdzą, przebywając w tym podziemiu, ma się dziwne uczucie,
że choć jest ono wielkie, stanowi tylko fragment czegoś innego, być
może znacznie większego. Takie wrażenie rodzi się już w czasie
schodzenia po kilkudziesięciometrowym zawale w głąb tego podziemia. Bo
przecież musi być jakaś racjonalna odpowiedź na pytanie, po co dokonano
aż tak dużych zawałów.
Tam jest tylko pozornie pusto, twierdzi jeden z eksploratorów. To zbyt
dobra kryjówka, by rzeczywiście była tam tylko niewykorzystana duża
hala. Jego zdaniem właśnie tam należy szukać „Szczeliny”, tyle tylko że
gdzieś tuż obok. Ale na pewno bardzo blisko. Niezbyt prawdopodobne
wydaje się bowiem to, że jest to „Szczelina”, tylko już całkowicie
oczyszczona. Trudno uwierzyć, by ktoś zadał sobie trud tak dokładnego
posprzątania po znalezisku. W świetle obecnej wiedzy o tym podziemiu
niemożliwe byłoby też wywiezienie z tego miejsca samochodów, a nawet
tylko motocykli. Co prawda, są tam jakieś resztki ubrań, blach i desek,
ale to nie są np. resztki mundurów.
O tym, że to miejsce nie może być puste, opowiada pewien człowiek,
którego ojciec, Niemiec mieszkający w tej okolicy, ze strachu przed
innymi Niemcami w 1955 roku spalił wszystkie posiadane dokumenty.
Pamięta on, że ojciec kogoś bardzo się bał od momentu, w którym została
zamordowana wspomniana Niemka. Podobno było to związane z tym, że
widział, jak Niemcy rozstrzeliwali innych Niemców, którzy wcześniej
dozorowali roboty prowadzone w okolicznych lasach. Człowiek ten
kategorycznie twierdzi, że to podziemie jest „Szczeliną”. Jego zdaniem
kamieniołom ukrywa jednak co najmniej trzy wielkie komory, a nie jedną.
To, twierdzą eksploratorzy, jest rzeczywiście możliwe. Problem tylko w
tym, jak je odnaleźć. - Będziemy szukać, aż znajdziemy - zapewniają...
Marek Chromicz
Nowiny Jeleniogórskie
29 października 2001 r.