ARCHIWUM STANISŁAWA SIORKA - PRAWDA CZY MIT?

Rozmiar: 6399 bajtów

Złoto Wrocławia i fabryka zbrojeniowa w klasztorze w Lubiążu - dzięki tym tematom zasłynął w środowisku poszukiwaczy. Nieżyjący już major wrocławskiego kontrwywiadu SB zostawił ponoć przebogate archiwum, które zaginęło? Tyle, w skrócie legenda. "Czas ją zweryfikować" - twierdzi były współpracownik majora. Oto jego opowieść.

To, co powiem, Stanisława Siorka zupełnie odbrązowi - mówi były współpracownik majora. - Aby jednak zrozumieć całą sprawę, należy znać mechanizmy rządzące dawniej w resorcie i obowiązujące zasady. Strukturę służb można porównać, nieco upraszczając, do organizacji wojskowych. Jeżeli ktoś niższy szczeblem zebrał ciekawe informacje, to prędzej czy później "góra" o tym wiedziała. "Ciekawostki" tego typu natychmiast docierały w tamtych latach do "towarzysza premiera" i I Sekretarza. Warto też wiedzieć, że resort chciał być wszędzie pierwszy. Nawet w drobnej sprawie, która potencjalnie mogłaby być głośna i przysporzyłaby mu splendoru.

Tak właśnie rzecz miała się ze sprawą tzw. złota Wrocławia. Ówcześni notable byli początkowo chętnymi słuchaczami Stanisława Siorka. Sprawą zainteresowany był również Minister Spraw Wewnętrznych - gen. Czesław Kiszczak, (w latach 80 zaufany Wojciecha Jaruzelskiego - ówczesnego I sekretarza KC PZPR - przyp. red.), który oddelegował oddziały wojska do pomocy przy poszukiwaniach w Lubiążu - tłumaczy mój rozmówca. Siorek stał się wielkim znawcą tematu z racji pełnionej funkcji. Był zastępcą naczelnika najważniejszej komórki - Wydziału II Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych. Zajmował się kontrwywiadem związanym ze sprawami niemieckimi. Z racji tego miał wgląd w protokoły przesłuchań m. in. kapitana Herberta Klosego (jedynego znanego, domniemanego zresztą świadka ukrywania depozytów bankowych i ludności cywilnej podczas oblężenia Festung Breslau - przyp. red.). Siorek osobiście nie przesłuchiwał Klosego. Nie było tego typu praktyk, żeby ktoś z tego pionu miał to robić. Mógł posłużyć się wyznaczonym pracownikiem. Choć niewykluczone, że Stanisław Siorek rozmawiał z Klosem, co prawdopodobnie nie znalazło odbicia w służbowych protokołach i notatkach - dodaje były współpracownik majora.

Major był człowiekiem bardzo ambitnym, potrafił ładnie mówić i jeszcze ładniej pisać - kontynuuje mój rozmówca. Dlatego raporty z początkowego okresu poszukiwań były bardzo obiecujące. Wydawało się, że złoto jest w zasięgu ręki. Mając taki materiał wyjściowy, resort powiadomił instancje wyższe, które podchwyciły historię. Tok rozumowania tych ludzi był następujący: "drążyć i mamy sprawę jak na patelni". I Siorek drążył, wykorzystując wszelkie możliwe sposoby i środki, którymi dysponowały służby. Po dłuższym czasie oczekiwania "Chłopcy" zaczęli pytać "gdzie efekty?". Nie doczekali się. Stanisław Siorek szukał 25 lat i nie znalazł.

Nigdy nie wierzyłem w te "skarby" - mówi rozmówca. - Uważałem, że taka zabawa jest bezsensowna. Z tego też powodu, gdy Siorek, mój ówczesny szef, zaproponował mi współpracę, odmówiłem. Wówczas, co podtrzymuję do dzisiaj, byłem przekonany, że jeśli Niemcy nie dostarczą nam konkretnych planów, to możemy, jak dotychczas, od czasu do czasu liczyć na drobne sukcesy, wynikające przede wszystkim z przypadku. W wyniku nagłośnienia całej sprawy, wielu mocodawców czekało na efekty pracy Siorka - kontynuuje dawny współpracownik majora. - Major natomiast coraz bardziej angażował się, czując ogromną  presję "z góry". Praca zawodowa oraz pasja poszukiwawcza absorbowały go do tego stopnia, że zrezygnował niemal zupełnie z życia towarzyskiego. Negatywnie odbijała się też na jego życiu rodzinnym, tym bardziej, że jego zainteresowań rodzina nie podzielała, a na dodatek zaczęło mu szwankować zdrowie. Nie miał też  przyjaciół.

W pewnym momencie pojawił się temat gratka - Lubiąż - porusza nowy wątek mój rozmówca. Od pewnego czasu chodziły pogłoski na temat podziemnej fabryki wybudowanej w okolicach klasztoru cystersów. Opowiadano o dużym obozie filtracyjnym, zorganizowanym przez Rosjan tuż po wojnie w tym miejscu. Siorek zaczął tę sprawę drążyć i zbierać coraz więcej informacji. W klasztorze odbył się zlot Luksemburczyków, którzy podczas wojny pracowali tam przymusowo. Opowiadali o wyznaczonych zonach, co najmniej jednej windzie. O zakamuflowanych zjazdach do podziemi. To był "kamień milowy" w dochodzeniu Stanisława Siorka.

Opowieści Luksemburczyków oraz rozmowy z Niemką, która rzekomo w czasie wojny pracowała w Lubiążu były bodźcem do zintensyfikowania poszukiwań. Raporty Siorka dotyczące nowego tematu zrobiły swoje. Zlecono wykonanie zdjęć lotniczych terenu, które wykazały pewne anomalie, wskazujące, wg Siorka na istnienie podziemnych korytarzy. Ktoś jeszcze donosił, że w Lubiążu ulokowano część złota Wrocławia. Słynny ówcześnie różdżkarz Tomala przeprowadził także w tym miejscu badania. Namierzył ponoć tunel, prowadzący do komory ze skarbem. Major bardzo serio potraktował nowe dowody w sprawie. Zamierzał Lubiążem "przebić" sprawę wrocławskiego złota. "Więc mamy skarb" - myśleli zaangażowani i wprowadzeni w temat. Nie pozostawało nic innego, jak tylko dokonać odkrycia - mówi rozmówca. Była pierwsza połowa lat 80. Resort MSW, nie dysponujący odpowiednimi środkami technicznymi, zwrócił się o pomoc do wojska. Wojsko dało sprzęt i zaczęło kopać. Szukali podziemnych korytarzy, fabryki i depozytów. Operator koparki wykopał duży dzban z monetami. Popełniono dużo błędów przy ich inwentaryzacji. Część monet prawdopodobnie zaginęła, część próbowano sprzedać na Zachodzie, fragment kolekcji podobno już na miejscu został rozkradziony - na moment mój rozmówca przerywa swą opowieść, jakby zastanawiał się nad konsekwencją tego stwierdzenia.

Skarb przewieziono następnie do Warszawy. Sęk tkwił w tym, że odkrycie zdyskontowało wojsko. Sukces przypadkowy, jednak wpisany na cudze konto i to załamało majora Stanisława Siorka. Od długiego czasu był pod olbrzymią presją "góry", która czekała na efekty. Myślał też zapewne, że uda mu się przy okazji upiec własną pieczeń - kontynuuje. Na początku wszyscy wierzyli, że sukces jest blisko, że to tylko kwestia czasu. Stopniowo jednak, począwszy od pracownika, który mu bezpośrednio podlegał po najwyższe czynniki, zaczęli się niepokoić, a potem żądać sukcesu, w końcu myśleć że Siorek zwariował. Idea fix, mrzonki, Bóg wie co. Częstymi gośćmi w jednostce w której pracował Siorek byli towarzysze radzieccy. Oni także wiedzieli o całej sprawie. Obserwując prace majora, dziwnie się uśmiechali, jakby chcieli powiedzieć: "Szukaj sobie chłopie, szukaj, my swoje wiemy!".

Biorąc wszystkie te elementy pod uwagę, proszę sobie wyobrazić, jak trudno było Siorkowi przez 15 lat pracować w takiej atmosferze! - mówi. Wielu próbowało z niego zrobić osobę chorą psychicznie. Słowa już wkrótce przemieniły się w czyn. W 1986 r., Stanisława Siorka  pod przymusem odwieziono na badania psychiatryczne. W tym czasie planowano kolejny etap poszukiwań w dolnośląskim klasztorze. Nie doszło do tego.

Po tym incydencie "wyprowadzono" go z resortu. Wszystkie działania skupione wokół osoby majora spowodowały, że musiał odejść na emeryturę (od 1 lipca 1987 r. - przyp. red.). Jeżeli władza stwierdza, że ktoś jest niespełna rozumu, to można albo walczyć udowadniając że tak nie jest, ale jest to walka z wiatrakami, albo działać na własną rękę. Dlatego Siorek postanowił walczyć dalej, mimo, że gdy odszedł z pracy był w bardzo trudnej sytuacji psychicznej i fizycznej - wspomina dawny współpracownik. - Chciał udowodnić, że nie jest chory, jak mu wkoło wszyscy, bardziej lub mniej dosadnie, sugerowali.

Wcześniej byłem podwładnym Siorka. Szanowałem go jako fachowca - kontynuuje. Nasze relacje były poprawne, ale służbowe. Gdy odszedł z resortu, czuł się oszukany przez wszystkich. Najbardziej zawiódł się na swoich pupilkach, których "wychował". Wtedy, w tym trudnym okresie, zbliżył się do mnie. Bywał w moim mieszkaniu, siadywał na tym samym krześle, na którym Pani teraz siedzi. Długo rozmawialiśmy. Major żalił się. Powiem szczerze, - rozmówca ścisza głos - że pod koniec jego życia byłem jedyny, który choć nie wsparł go w jego poczynaniach, nie zawiódł. Major powiedział kiedyś, że zależy mu na tym, by wszystkim nos utrzeć. Już nie chodziło o depozyty. Zamierzał zdemaskować zbrodnię towarzyszy radzieckich. Był przekonany, w oparciu o dotychczas prowadzone dochodzenie, że Lubiąż kryje 10 tys. trupów byłych żołnierzy pomordowanych podczas pobytu w obozie filtracyjnym. Przypuszczał też, w zamurowanych korytarzach podziemnej fabryki leżą szkielety jeńców przymusowych III Rzeszy. Swe hipotezy opierał na wiedzy zdobytej w pracy w Służbie Bezpieczeństwa oraz w toku działań związanych z jego pasją poszukiwawczą. Pod koniec życia, całą swoją energię skoncentrował na poszukiwaniach w Lubiążu. Nie chwalił się tym przed swymi nowymi współpracownikami oraz "oficjalnymi czynnikami". Czekał na odkrycie, bo wówczas racja byłaby znów po jego stronie. Nie udało się. Nikt mu w tym nie chciał pomóc. Jego możliwości były praktycznie żadne: skończyły się kontakty, możliwości i środki... Stanisław Siorek, po przejściu na emeryturę, stał się postacią medialną. Chętnie udzielał informacji dziennikarzom, sam publikował w "Exploratorze" - czasopiśmie dla poszukiwaczy i miłośników tajemnic. Publikacje majora można odszukać w archiwalnych numerach magazynu. Jak mi tłumaczył był w gremium, które doprowadziło do powstania pisma - tłumaczy dawny podwładny Siorka. - Dołączył do grupy publikującej w tym piśmie, bo nie miał wyjścia, po tym jak stracił wszelkie możliwości. To było jedyne forum, gdzie mógł się wypowiedzieć i znaleźć wdzięcznych słuchaczy. Tu też miał szansę ewentualnego wyłowienia pewnych informacji, które wespół z innymi, bądź w pojedynkę zamierzał sprawdzić i wykorzystać.

Stanisław Siorek występował też jako sekretarz Polskiego Towarzystwa Eksploracyjnego z siedzibą we Wrocławiu. Kim byli jego współpracownicy? - Uwiedzeni - to odpowiednie słowo - kontynuuje rozmówca. - To było narzędzie w osiągnięciu wciąż jednego, wyżej wspomnianego celu. Niektóre z tych osób lubił, o czym parokrotnie mi wspominał - że "sympatyczny i oddany sprawie".

Legendarne archiwum.

- Śmiać mi się chce, gdy ktoś mówi o zaginionym archiwum Siorka - podkreśla rozmówca. - Major wszystkie dokumenty miał w dwóch szafach pancernych w swoim gabinecie. Nikt, oprócz niego, nie miał dostępu do szaf, gdzie przechowywał materiały dotyczące "poszukiwań skarbów". Wiem, że przestrzegał zasad przechowywania poufnych dokumentów. Gmach urzędu, w którym pracował był strzeżony przez służby wartownicze (obecnie zajmuje go Komenda Wojewódzka Policji przy ul. Podwale we Wrocławiu - przyp. red.). Niemal do końca kariery "był na fali", jako zastępca naczelnika najważniejszej komórki kontrwywiadu, która na dodatek mogła pochwalić się sukcesami zawodowymi. Korzystny układ runął dopiero w momencie, gdy usiłowano zrobić z niego człowieka psychicznie chorego.

Niektórzy natomiast, wbrew logice, sugerują, że Siorek wyniósł dokumenty z biura. W domu nie mógł czuć się bezpiecznie. Poza tym w małym mieszkaniu w bloku, które odwiedzałem, nie było warunków do przechowywania archiwum. Przyjaciół nie miał. Obecnie sugeruje się, że "wyprowadził" najważniejszą dokumentację, może rozdał pięciu zaufanym osobom. Słyszałem też głosy, że komuś coś zabrał, ukradł. Jeśli by nawet tak zrobił, to podkreślam - było to g... Jestem przekonany, że gdyby miał jakąś rewelację, to natychmiast by ją ujawnił. Czuł przecież wywieraną na siebie silną presję. Ciśnienie z każdej strony. To właśnie go uśmierciło. On nie miał nic do powiedzenia. Powodując wiatr - konkluduje były współpracownik majora -  wywołał burzę.

Czy po odejściu z pracy, miał jeszcze dostęp do swych dokumentów? Nie. Moim zdaniem nie wziął niczego, bo go od nich odcięto. Co stało się więc z dokumentami? W takich przypadkach są dwie możliwości: albo się nadal nad nimi pracuje, albo zostały ponownie zinwentaryzowane, a następnie zarchiwizowane. Bywa też, że do takich materiałów dopuszcza się "koncesjonowanych, zweryfikowanych" przez resort publicystów, którzy je wykorzystują.

Tajemnice po niemiecku.

Wszelkie dokumenty dotyczące drugowojennych tajemnic Dolnego Śląska powstały w języku przedwojennych mieszkańców tego regionu. Czy zatem Stanisław Siorek władał niemieckim? - Ani w ząb - opowiada dawny współpracownik. - Miał do dyspozycji tłumacza, który tłumaczył dokumenty wiążące się z jego sprawami zawodowymi, a te, które uzyskiwał prywatnie, nie tłumaczył w ogóle. Teoretycznie mógł mieć dostęp do archiwów niemieckich, ale nie miał. Jestem pewien, że dokumentów dotyczących tajnych obiektów i operacji tam nie ma lub są skrupulatnie ukrywane i nieosiągalne dla cudzoziemców. Siorek wierzył, że jego geniusz w połączeniu z potęgą resortu, ewentualnie wsparty sprzętem z Ministerstwa Obrony, doprowadzi do ujawnienia tajemnic.

Dlaczego zdecydowałem się mówić? O umarłym powinno się dobrze mówić lub milczeć - tłumaczy były współpracownik. - Ale ja chcę dać świadectwo prawdzie związanej z szeroko pojętymi skarbami i udziałem Siorka w tej dziedzinie. Jestem mu to winny. Zależy mi, żeby wreszcie zapanował spokój nad tą trumną.  Żal mi tego człowieka. Miał Ideę fix. Rozumiem go. Jednak zabrnął w ślepy zaułek i "spalił się" w dążeniu do realizacji własnej wizji. Do końca chciał udowodnić, że "Siorek wam pokaże". Zaplątał się w spiralę spraw, którą sam nakręcił. Zmarł, nie osiągnąwszy życiowego celu, w 1998 r., w wieku około 70 lat.

Joanna Orłowska